Branecki wiedział, że Kołodnik nie jest w stanie sprostać Kapie. Lutek, mimo porażki na sparingu, nadal uczęszczał na treningi. Trener, zdając sobie sprawę z drzemiącego w nim bokserskiego potencjału, zaczął częściej go brać na tarczowanie. Uczył go zbijać uderzenia proste, ciosów krzyżowych, schodzenia z linii ciosów, także akcji zaczepnych. Bokserzy z pierwszego składu drużyny z niepokojem patrzyli na z hukiem spadające ciosy, na nastawiane przez Bolka łapy1. Kombinacje uderzeń młodego zapaleńca wzbudzały grozę.
Pewnej nocy Braneckiego obudził ból w klatce piersiowej. „Nawala mi serce?” – wystraszył się w myślach, zmieniając ułożenie ciała w łóżku. Zmiana pozycji nie wiele pomogła. Nawet przykre kłucia jakby się nasiliły. Rano, rozebrany do pasa, myjąc się w misce przed lustrem, na mięśniu piersiowym zauważył siniaka.
Wtedy zrozumiał: domniemane dolegliwości serca były efektem potężnych bomb Lutka, z których nie wszystkie lądowały na wyłapujących je łapach. Zaczął unikać indywidualnych zajęć z Kołodnikiem.
– Znowu mnie pan dzisiaj nie weźmie na tarczę? – zapytał po dwóch tygodniach zawiedziony Kołodnik. – Nikt nie chce ze mną sparować. Nie proszę pana, żeby mi pan dawał jakichś słabeuszy, żebym im zrobił krzywdę. Wiadomo, nie takich jak ci dwaj – pokazał palcem na obijających worek i gruszkę braci Koryckich. – Tych synalków dyrektora, to zmiótłbym jednego za drugim w jednej rundzie. Ale mógłbym spróbować zaboksować z Ołomskim. Brandzlowanie się na worku i gruszce już mnie nudzi.
– Zawodnicy mają do mnie pretensje, że ciągle ciebie wyróżniałem – tłumaczył się trener – jak chcesz, mogę cię puścić na rewanżowy sparing z Kapą. Uczyłem cię jak boksować z mańkutem. Potem może wystawię cię na mecz ze Spartą Ziębice.
Przez pewien czas Kołodnik przestał uczestniczyć w treningach. Na sali gimnastycznej pojawił się… z prawą dłonią w gipsie. Pięściarze stali w szeregu na zbiórce przed treningiem. Branecki, widząc go uśmiechniętego, zdenerwował się.
– Robisz sobie jaja? Chcesz boksować z gipsem?
– Już mnie ręka nie boli trenerze – odpowiedział Lutek. – Przyszedłem się poruszać. W worek albo gruchę mogę bić lewą. Jest zdrowa.
– Jak chcesz się poruszać, to możesz pojeździć na rowerze. Ja tu nie potrzebuję bandytów. Co myślisz, że nie słyszałem o twoich rozrubach? Klub bokserski to nie miejsce do szkolenia ulicznych zabijaków.
Tego dnia Janek przyszedł do Zetemesu podpity. Przedtem, kiedy po sprzeczce ze swoją dziewczyną wybiegł z bramy jej domu, zobaczył stojącego na chodniku Faflaka. Zdegradowany przez niego postrach okolicy, przywołał go ręką.
– Co chcesz, kurwa? – zapytał Okarski.
– Chciałem obalić z tobą flaszkę na zgodę – powiedział Faflak z przepraszającym uśmieszkiem. – Napierdoliłeś mi, ale szacunek dla starszego garownika się należy – dodał, widząc na twarzy nowego „Króla” dzielnicy grymas niechęci.
– Dobra, wypiję, ale się śpieszę – zgodził się Janek bez entuzjazmu. – Chodź do bramy.
Elegancki i świeżo ogolony, w wypolerowanych po zapastowaniu butach, nie chciał się pokazywać z niechlujnie ubranym i spuchniętym na twarzy od alkoholu, Faflakiem. Powierzchowność, do niedawna terroryzującego dzielnicę zabijaki wzbudzała w nim odrazę.
– Ty pij pierwszy – podał Jankowi Faflak butelkę, po odbiciu korka.
Okarski, po odlaniu zawartości szyjki flaszki na piwniczne schody „za tych, co garują”, wlał połowę taniego wina w gardło.
– Kończ, bo nie mam czasu – podał wino Faflakowi. Był skrzywiony. Odczuwał smak zgnilizny przefermentowanych jabłek wraz z odorem konserwantu dwutlenku siarki.
Niezdrowo obrzękły Faflak zakręcił butelką i wirujące Wino Wałbrzyskie, w ciągu niespełna trzech sekund, spłynęło do gardła. Jankiem wzdrygnęło obrzydzenie. Zauważył czarne pniaki paru powyłamywanych zębów, kiedy niedawny postrach okolicy, bacząc, by nie zmarnowały się ostatnie krople cuchnącego wina, skapywał w szeroko rozdziawioną gębę.
– Dzięki za poczęstunek, spadam – powiedział Janek do Faflaka, wyciągającego wymiętą dziesiątkę sportów.
– To nie zapalisz? Nie zrobimy drugiej flaszki? – z zawodem w głosie odezwał się, cuchnący potem Faflak.
– Idź się umyć, bo śmierdzisz – powiedział Okarski i się oddalił.
* * *
W „Zetemesie” znalazł się sam, był rozdrażniony. Rozglądając się, nie rozpoznał nikogo znajomego w zatłoczonej młodzieżą sali tanecznej. Knock boys’i akuratnie przestali grać. Uczestnicy zabawy lokowali się przy zajętych wcześniej stolikach.
Bardziej odpowiadający mu nastrój, Janek odczuł przy kawiarnianym barze z długą ladą. Wsłuchując się w podniesione głosy konsumentów, używających niewybrednego słownictwa, domyślił się, że piją alkohol. Trochę się zdziwił. Przecież w Zetemesie nie sprzedawano napoi wyskokowych. Nie miał pojęcia, że Hiszpan ośmielony zarobkiem ze spieniężonych, przeznaczonych na cele propagandowe ptysi, posunął się w swojej zachłanności dalej, do pokątnej sprzedaży wódki. Fakturę, pokrywającą wartość dwóch skrzynek półlitrówek, wypisano mu, po znajomości, w świdnickiej restauracji. Tak zdobył fikcyjny rachunek, rzekomo potwierdzający wyżywienie dla wycieczki młodzieży – kandydatów na członków ZMS-u.
– Nalej mi setę – zwrócił się Janek do dziewczyny ustawiającej na półce za ladą wypolerowane ścierką butelki z oranżadą.
Dziewczyna z niepokojem rozglądnęła się po twarzach paru osób, stojących w pobliżu baru. Przyłożyła palec do ust.
– Chodź tu na bok – zwróciła się do Okarskiego, przechodząc za ekspresem kawowym na tył, gorzej oświetlonej części lady. – Poczekaj. Oficjalnie nie sprzedajemy tu alkoholu. Ale wyglądasz na równego chłopaka.
Schyliła się, znikając za barem. Teraz Janek zwrócił uwagę na stojące przed konsumentami butelki od oranżady z zaciemnionego szkła oraz literatki. Zawierały płyn zabarwiony na różowo.
– Jedenaście złotych – powiedziała barmanka, stawiając przed Okarskim dwie ciemnobrązowe flaszki i szklaneczkę. – Jak pijesz, to do wódki dolewaj trochę oranżady.
Po wypitym prawie przed godziną z Faflakiem „buraku” zaczęły Jankowi doskwierać pierwsze objawy kaca. Czuł pragnienie i chciał je ugasić gazowanym napojem. Lecz nie wiedząc, która z butelek co zawiera, pomylił je. Pociągnął parę łyków wódki bezpośrednio z butelki. Zatkało go. Dusząc się, poczuł wymiotny odruch. Parsknął, wypluwając resztki nieprzełkniętego alkoholu. Po zaczerpnięciu paru głębszych oddechów zmagał się chwilę, by nie zwrócić zawartości żołądka na podłogę przed barem. Odłożył pechową flaszkę i chwytając właściwą, pociągnął nieco gazowanego płynu o smaku landrynkowym. Jeszcze czując nudności, usłyszał śmiech rozbawionej jego widokiem barmanki.
– Wypadek przy pracy – wykrztusił z siebie.
Pochylony do przodu, stał na szeroko rozstawionych nogach, jak ktoś walczący o utrzymanie równowagi na pokładzie rozkołysanego falami statku. Chcąc zatrzeć, wywołane u dziewczyny wrażenie śmieszności, dopił resztkę wódki. W tym momencie poczuł silne mdłości, a po chwili rozlewające się od wewnątrz ciepło i wraz z nim lekki dreszcz towarzyszący wydzielaniu się adrenaliny. Dokonywała się w nim, uwielbiana przez początkujących alkoholików odmiana. Do mięśni napłynęło, poprawiające stan ducha, poczucie siły. Ulotniły się z Janka świadomości dręczące myśli. Poczuł się wolny od zatruwającej samopoczucie presji, wywieranej przez swoją dziewczynę i matkę, aby szukał normalnej pracy. Wszystko wydało się proste. “Przecież kradną wszyscy” – przemknęło mu przez głowę usprawiedliwienie posiadanej w kieszeni reszty z pięćdziesięciozłotowego banknotu. Pieniądze otrzymał od Dantesa za pobicie pijanego klienta. Było to honorarium za ponaglenie, ociągającego się z wypłaceniem dwustu złotych za seks odbyty z prostytutką. „Pomagała w złodziejstwie na pewno ładna barmanka, zwinnie uwijająca się za barem – sprzedawała na lewo alkohol. – To oczywiste, praworządność jest dobra dla frajerów” – krzepił się w myślach.
Z głównej sali tanecznej dotarły do Okarskiego, wybijane na perkusji takty zaczynającej się Lucii. – Tego samego utworu, którego ekspresyjne wykonanie, nie tak dawno w czasie akademii z okazji rewolucji bolszewickiej, w świdnickiej hali widowiskowej, wprawiło młodzież w euforię. W następstwie doprowadziło do chuligańskich zamieszek.
Saksofonista Nock-boysów, przy akompaniamencie sekcji rytmicznej, rozpoczynał chrypiącymi tonami instrumentu, elektryzującą wszystkich linię melodyczną. Zawarty w utworze ładunek dzikiej, namiętnej uczuciowości, akcentowany rockandroll’owym rytmem, mocno zadziałał na Janka. Nie posiadał umiejętności tanecznych, które mogłyby mu umożliwiać wyżywanie się na parkiecie. Poczuł dreszcz w plecach.
Przy stoliku, który częściowo zagradzał wejście do Zetemesu, Hiszpan zauważył przepychających się w jego stronę braci Koryckich. Obaj byli wysocy i szczupli. Jak zwykle wydali mu się zbyt pewni siebie i swobodni. Reakcja Alka, na docierającą z wnętrza lokalu twista Luciji, drażniła patrzącego na niego Hiszpana. Irytowały go ruchy chłopaka ze Szczawna, wydawały się prowokacyjnymi gestami, typowymi dla rozzuchwalonych chuliganów. Rytmicznie, do taktów docierającej tu melodii, akcentował skręty ramion i lekko uginał nogi w kolanach. Ze zgromadzonych w pomieszczeniu szatni wałbrzyszan pragnących dostać się do środka, wyróżniał Koryckich ubiór. Obaj mieli jeanes’y Lee i Wrangler. Alek pod marynarką miał oryginalną zgniłozieloną koszulkę polo. Radek koszulę szwedzką non-iron z modnym zaokrąglonym kołnierzykiem. Samopoczucie braci pokrzepiał, odbyty rutynowo przed rozrywkową eskapadą, trening bokserski.
Hiszpan, wystrojony w pretensjonalną bordową marynarkę i jaskrawą, udającą jedwab z żółtej podszewkowej tkaniny uszytą koszulę, poczuł się nieswojo. Na widok towarzyszących Koryckim dziewczyn poczuł zazdrość. Wysoka piękność Iwona oraz Mariola – pierwsza wałbrzyska zdobycz architekta Skólskiego, którą uwiódł, bo kojarzyła mu się z atrakcyjną prostytutką poznaną w Paryżu. Dziewczyny były najpiękniejsze w Zetemesie. Z ich urodą mogła jedynie konkurować, odrzucająca uwodzicielskie umizgi Hiszpana, jego zastępczyni ze Świdnicy.
Na przechodzących do sali tanecznej z efektownymi koleżankami braci, zwrócił też uwagę, stojący koło bufetu Janek Okarski.
– Kogo widzę. Bracia Koryccy – powiedział głośno.
Alek z Radkiem zatrzymali się.
– Nie wiedzieliśmy, że nas znasz – odezwał się uśmiechnięty Alek.
Przyjazny ton głosu znanego zabijaki Koryckiemu pochlebił.
– Wszyscy was znają. Chodźcie do baru – zachęcił przybyszy Janek, zapraszającym gestem... – A hołota won! – Zwrócił się do stojących przy barze konsumentów. – No wypierdalać! Mam wam powtarzać? Tu ma rządzić szlachta, a nie chamstwo – zaznaczył, podchodząc do dwóch najbliżej siedzących przy bufecie mężczyzn. – Co się gapisz węglokopie – zwrócił się do patrzącego na niego młodego górnika.
– Patrzeć nie wolno? – zapytał, zaczepiony facet.
Zeskoczył ze stołka i obracił w stronę Janka,. Jego czarne, niedomyte obwódki wokół oczu zdradzały kontakt z pyłem węglowym.
Szybka, prawa pięść Okarskiego ścięła górnika z nóg. Z głuchym stęknięciem padł na podłogę.
– Tobie też się coś nie podoba? – warknął wykonawca firmowego ciosu, do wystraszonego kompana leżącej ofiary.
Zagadnięty przezornie się nie odezwał. Pochylił się nad rozciągniętym na podłodze kolegą i zaczął go podnosić.
– Ale cię trafił – przemówił do wracającego do przytomności towarzysza.
Kilka minut później powstało zamieszanie na parkiecie pełnym tańczącej młodzieży. Tym razem Okarski poczęstował pięścią tancerza, który z przesadną ekspresją okręcając partnerką, wywijał rękami. Do zadania ciosu sprowokowało Janka niekontrolowane machnięcie ręki tańczącego tuż przed jego twarzą. Przechodził skrajem parkietu w pobliże estrady, chciał z bliska przyjrzeć się grającym Noksom. Wtedy zauważył przelatującą koło nosa dłoń. Natychmiast, agresywnie się przyczaił. Patrzył na podskakującą przed sobą w tanecznych podrygach postać, wokół której zrobiło się dużo miejsca. Inni użytkownicy parkietu odsunęli się przezornie na boki. Janek zauważył, że tancerz wyraźnie go ignorował.
– Nie wkurwiaj mnie pedale – powiedział Okarski.
– Szukasz zaczepki? – Zapytał tancerz. Puścił nagle spoconą partnerkę i przyjął postawę bokserską.
Natychmiast wyprowadzony przez „Króla Palestyny” cios, trafił tancerza z głośnym klaśnięciem w szczękę. Adresat pięści Janka nie upadł. Jedynie odrzucony do tyłu, odwrócił się i panicznie przepychając tańczących, oddalił w popłochu.
– Ale fajnego macie kolegę – z pobłażliwą ironią, powiedziała Iwona do Alka, który zatrzymując się w tańcu, oglądał w napięciu kolejną akcję chuligana. Przestali też grać Knock boys’i. Na pustoszejącym parkiecie pozostał Janek. Spod cienia opadających na czoło, na bok zaczesanych włosów, czujnie się rozglądał. Podszedł do niego niższy o krępej budowie ciała mężczyzna. Coś do niego mówił. Podniósł rękę, zdawać się mogło, jakby chcąc dobrotliwie otoczyć zabijakę ramieniem. Wtedy młody mężczyzna, starający się uspokoić Okarskiego otrzymał głośny cios. Zachwiał się, wykonał parę bezwiednych kroków do tyłu.
Chwilę potem niektórzy obserwujący wydarzenie uczestnicy wieczoru rozpoznali podchodzącego do Okarskiego Lutka Kołodnika. Nie zauważyli szybkiego ciosu, którym odpowiedział bokser na prostą Janka, obcierającą jego ucho, gdy uniknął ciosu. Rozległo się huknięcie, jakby ktoś uderzył mocno trzepaczką w wiszący dywan. Później się sprzeczano: gdzie Lutek trafił Janka? Jedni mówili, że w czoło – inni, że w skroń. Istotny był efekt. A ten był niezwykły. Nieprzytomny Janek zaliczył godzinną śpiączkę. Przeniesiono go na tył podwyższenia sceny. Tam odnalazła go, jego dziewczyna. Z dużym wysiłkiem i pomocą koleżanki, usiłowała go podnieść. Usiadła na krześle i podtrzymywała kochanka w pozycji przypominającej Pietę. Para mogła przypominać rzeźbę Michała Anioła. Ułożyła bezwładnego Okarskiego między kolanami, podpierając mu przedramieniem głowę. Wyglądał jak martwy Chrystus, po zdjęciu z krzyża.
* * *
Cios Kołodnika, kończąc festiwal chuligańskiej autoprezentacji Janka, dokonał czegoś więcej. – Okazał się mieć zbawienne znaczenie terapeutyczne. Dokonał w mniemaniu modlącej się o poprawę syna matki – cudu. Przemianę, o którą nadaremno go błagała. Zachwiało się, podsycane alkoholem złudzeniem chłopca z Palestyny – by pięścią można dokonać cokolwiek istotnego.
Parę tygodni później, przechodzący koło Placu Tuwima bracia Koryccy, doznali mieszanych uczuć. Niedawny postrach wałbrzyskiej młodzieży Janek Okarski był już nikim. Ubrany w obłocone, roboczy kombinezon, na nogach miał ufajdane błotem gumiaki. Na widok braci odwrócił głowę. Machając dziarsko kilofem, kopał rów kanalizacyjny.
Konsekwencją burdy na tanecznym wieczorku stało się zamknięcie Zetemesu. Młodzież Wałbrzycha na kilka lat utraciła rockandrollową mekkę rozrywki. Także, po raz kolejny, skończyła się dla Nock-boys’ów perspektywa kariery muzycznej. Tym razem na zawsze. Pozbawiono ich mecenatu wydziału kultury, przy komitecie powiatowym PZPR. Na życie zaczęli zarabiać grą w wiejskiej spelunie, w Słotwinie. Potem, jako zespół się rozpadli. Ponoć wokalista o ochrypłym głosie, którym zniewalał nastolatki, otrzymał pracę na transatlantyku Batorym. Ten awans, nie miał mu dać szczęścia. Po latach okazało się, że ciężko pobity za donosicielstwo, załamał się. Wpadł w alkoholizm, co zniweczyło mu karierę.
Zniknął też z Wałbrzycha Hiszpan. Jego próby zachęcania młodzieży do wstępowania w szeregi ZMS-u okazały się nieskuteczne. Ponadto, do powiatowej organizacji partyjnej wpłynął anonim o jego nielegalnych dochodach ze sprzedaży wódki. – Lecz poza Wałbrzychem, ex kierownik Zetemesu zrobił jednak karierę. Został po kilku latach wiceprezydentem, niedaleko leżącego miasta Świebodzice.
* * *
Bokserska akcja techniczna – atak ciosem z prawej, z przeniesieniem ciężaru ciała na wysuniętą do przodu nieco w bok lewą nogę – jako kontra na prawą prostą przeciwnika – nie jest łatwa. Mimo pozorów prostoty jest ryzykowna. Wymaga wyczucia dystansu dobrej pracy nóg i odwagi. A brawury Lutkowi Kołodnikowi nie brakowało. Tej pięściarskiej sztuczki uczył go Bolek Branecki. Lutek przerabiał ją dziesiątki razy z partnerami na treningach. Parę razy udało mu się zastosować ten manewr w walce. Efektownie go użył przeciwko Okarskiemu. Nikt nie zwrócił uwagi na jego zaczerwienione ucho, obtarte pięścią Janka. Następnego dnia, siną, prawą małżowinę uszną zapudrował talkiem.
Kiedy wszedł do czytelni, będącej jednocześnie kawiarnią Empiku, ucichły hałaśliwe rozmowy zebranej tam młodzieżowej elity miasta.
Zapanowało powszechne przekonanie, że teraz Lutek jest najgroźniejszym zabijaką w Wałbrzychu.
* * *
Wątpliwości nielicznych, twierdzących, że siła Kołodnika to przesadzony mit, rozwiała wieść o jego rozprawieniu się z Dantesem. Dla Dantesa dwudziestoletni Janek był czymś więcej niż siłowym wsparciem, przydatnym do egzekwowania zysków z nierządu. Sutener darzył sympatią przystojnego i lubianego przez pracujące dla niego dziewczyny, przystojniaka. W odnoszeniu się do prostytutek Okarski zachowywał się jak dżentelmen.
Niedawno przy barze w Centralnej Dantes z Jankiem i prostytutką Lolą nawilżali gardła wódką. Nieoczekiwanie Lola stworzyła kłopotliwą sytuację.
– Chyba się nie pogniewasz – zaskoczyła Dantesa – jak naszemu pięknemu Jasiowi raz dam za darmo.
Bandycką twarz Dantesa skrzywił zły grymas. Właśnie Lola była dla niego kurą znoszącą złote jaja. Dzięki seksapilowi i ładnej twarzy miała u klientów największe powodzenie.
– Nie wpierdalam się między wódkę a zakąskę – uciął problem Janek. – Mam na Palestynie dziewczynę. Chcę się ochajtnąć.
Początkowo, gdy Janek przestał się pojawiać w Centralnej, Dantes pomyślał, że aresztowała go milicja. O klęsce „Króla Palestyny” dowiedział się od rudej złodziejki o ksywie Hiena – opowiedziała o pobiciu Okarskiego przez Kołodnika.
– Ktoś wpierdolił Jankowi? Zabiję go! – wzburzył się sutener.
Zdziwił się, niedługą chwilę później. Ponownie podeszła do jego stolika Hiena. Siedział w przyciemnionym rogu sali restauracyjnej Centralnej, mieszczącej się na piętrze poniemieckiej, narożnej budowli przy Placu Tuwima. Hiena zazwyczaj omijała sutenera z daleka, od czasu, kiedy sprał ją otwartą dłonią po twarzy. Ukarał ją za wyjęcie z kieszeni portfela pijanemu sztygarowi. Okradziony sztygar, miał właśnie wyjść z pracującą dla niego prostytutką. Za płatną cielesną uciechę, miał uiścić kwotę trzystu złotych.
– Jak wygląda ten Kołodnik? Przyżenię mu, kurwa, kosę – powiedział do Hieny, na której twarzy błąkał się zjadliwy uśmieszek.
– Tam stoi koło Loli – skierowała głowę w stronę baru.
Dantesowi uderzyła do głowy krew. Na jego oczach, zresztą nie po raz pierwszy, Lola pozwalała sobie na niesubordynację.
– Podrywa tego gnoja? – Syknął z nienawiścią. – Ona też dostanie wpierdol.
Najbardziej dochodowa z jego dziewczyn, siedząc na barowym stołku, kiwała beztrosko nogą opiętą drogą siatkową pończochą. Stosowała skuteczny trick w uwodzeniu mężczyzn, odsłaniając widoczny spod rozciętej spódnicy fragment sięgającej biodra, golizny uda. Patrzyła z uwodzicielskim uśmiechem, na stojącego przy niej tyłem do Dantesa i Hieny barczystego chłopaka o kędzierzawych włosach. Sutener upewnił się, czy w dolnej kieszeni marynarki ma brzytwę i poderwał się z krzesła. Ruszył w stronę baru.
– Ty jesteś Kołodnik? – zwrócił się do Lutka.
Umięśniona i napięta twarz, znanego Lutkowi z widzenia i ze słyszenia bandyty, nie wróżyła niczego dobrego.
– O co ci chodzi? – zapytał bokser.
– Chodź, wyjdziemy, to ci powiem – rozległ się niski bas kryminalisty.
– Mów tutaj. Po co mam wychodzić?
– No szybciej – szarpnął Dantes za ramię Kołodnika. Żelaznym uściskiem dłoni pociągnął Lutka w stronę wyjścia.
– Żebyś nie żałował – powiedział Lutek i ruszył w stronę urywających się, w dół schodów.
Kiedy przeciwnicy znaleźli się na półpiętrze, usłyszeli krzyk Loli.
– Młody nie wychodź z nim! On ma brzytwę!
Lutek zatrzymał się. W tym momencie poczuł ostry ból nacinającego mu szyję ostrza. Dantes lewą ręką objął kark Kołodnika. Prawą nacisnął przyłożone do szyi Lutka ostrze. Młody bokser dygotał na całym ciele.
– Wariat! – krzyknęła Lola.
Dantes spojrzał na nią do góry. To wystarczyło, aby Lutek lewą ręką złapał przegub dłoni Dantesa, trzymającej zbrodnicze narzędzie. Energicznie odepchnął uzbrojone ramię sutenera, który w tym ułamku sekundy się nieco odsunął. Chciał wykonać głową zamach, by lewą ręką trzymaną na szyi Kołodnika przyciągnąć się i trzasnąć go czołem. Lecz Kołodnik, pchając lewą ręką, by oddalić grozę brzytwy, odruchowo przygotował przedmach prawej pięści. Sierpowy, o sile spotęgowanej niezwykłą koncentracją i obawą o własne życie, huknął w szczękę Dantesa.
Na oczach, patrzących z góry Loli i Hieny, bezwładny Dantes stoczył się po schodach, jak popchnięty ciężki manekin. O kamienną posadzkę parteru zadzwoniło metalicznie ostrze wypuszczonej brzytwy. Kołodnik przezornie zbiegł ze schodów, schylił się, by podnieść broń Dantesa i podszedł do szatniarza, byłego milicjanta.
– Fajnych tu wpuszczacie rzezimieszków – powiedział, pokazując mu brzytwę.
Lutek nie wiedział, że patrzący na niego z niedowierzaniem szatniarz, przyjmujący regularne prowizje za przymykanie oka na sutenerski proceder Dantesa, za lewe dochody kupił ostatnio fabrycznie nowy motocykl Junak. Przedtem odnowił własny domek.
Teraz cichy wspólnik złotego interesu wyglądał jak ludzkie zwłoki, a z jego głowy, którą właśnie poruszył, kapała krew. Tworzyła, powoli rozszerzającą się na
podłodze, ciemnoczerwoną kałużę.
1 Wykonane ze skóry “tarcze” służą do treningów. Są wypchane zmiękczającym włosiem i zakładane jak rękawice, by nastawiać je na zadaniowane ciosy bokserów.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt